Temida Stankiewicz-Podhorecka, Art and Theater Critic, Kalejdoskop Kulturalny, 1997
“I wonder what is the magic strength of her art that draws me to the artist’s drawings and prevents me from leaving. I look and look and never have enough. One cannot look enough at them. I think that it is this which is the secret strength of her art. How personal, how individual, how profound, and how beautiful.
Anna Socha VanMatre is an artist with an exceptionally interesting creative personality. She experiments unusually boldly with drawings, which are her basic form of expression. She has developed her own, original style and form of drawing, using only pencil and paper which she breaks, tears apart, cuts or doubles, etc. In a word, she discovers and makes use of wide possibilities hidden in paper as an artistic material.
These drawings have height of two, four or even six meters; their ends having slats-rollers so that they can be scrolled like maps. As a result, the artist is able to transport her works, even the largest ones, easily from one location to another. The metaphysical character, symbolism and universality of the subject, clearly inspired by nature, fascinate the spectators in both hemispheres.
The artist describes in her pictures that which is happening overhead, up in the ÒheavensÓ. This is not a sky-blue, azure sky. Oh, no. Here, blacks and grays, lightened here and there by a shaft of light escaping from some crevice, crack or tear, swell and fight with each other, form themselves into mounds of heavy, leaden clouds driven into the distance by the wind. This is the nature opposing man’s destructive interference with the earth’s atmosphere. These intensive visions of blacks and silvers slashed by shafts of light can be interpreted not only as a radioactive cloud, a nuclear mushroom but also as a very ordinary piece of small cloud, filled with lyricism, which we sometimes gaze at with such tenderness. But also it may be a communication strictly artistic, simply a beautiful piece of abstract art.
But for me, Ms. Socha VanMatre’s creativity is, above all, a story about the never-ending struggle which goes on between the forces of darkness and light – a story of the clash of goodness with evil in the modern world and in ourselves. I recall that when I saw these pictures, they seemed to be strangely familiar to me in an almost Dostoyevsky-like way, reaching into the depths of the human soul.
But this great power of impacting on the recipient has its source in that which we find in the artist’s pictures: beauty, wisdom, pain, suffering, joy, fear, loveÉ, all of that which constitutes the contents of life, its essence. Probably it is for this reason that this art excites us emotionally and intellectually, satisfies our aesthetic sensibility and arouses our curiosity. But to be able to tell about it all, to express it artistically, one has to experience personally the continuous anxiety of the soul. It is in this manner that I perceive Anna Socha VanMatre, a sensitive artist, for ever searching, creative, insatiable…”
Polish version
PRZESTRZENIE METAFORYCZNE
Zastanawiam sie w czym tkwi magiczna sila tej sztuki, która przyciaga mnie do rysunków artystki i nie pozwala odejsc. Patrze, patrze i nigdy dosc. Sa nie do napatrzenia. I mysle, ze wlasnie w tym zawiera sie tajemna moc tej sztuki. Jakze wlasnej, jakze osobnej, jakze glebokiej i jakze pieknej.
Anna Socha VanMatre jest artystka o wyjatkowo interesujacej osobowosci twórczej. Niezwykle smialo eksperymentuje z rysunkiem, który jest jej podstawowym srodkiem wyrazu. Wypracowala wlasny, oryginalny styl i forme rysunku uzywajac jedynie olówka i papieru, który lamie, rozrywa, tnie, dubluje, itd. Slowem odkrywa i wykorzystuje szerokie mozliwosci tkwiace w papierze jako tworzywie artystycznym.
Ta delikatna istota o drobnej, zwiewnej, wrecz kruchoroslinnej sylwetce buduje ogromny, monumentalny swiat doznan estetycznych. Doslownie i metaforycznie, bowiem wielkosc tych prac jest niebywala.
Sa to rysunki o skali: dwu, cztero, a nawet szesciometrowej wysokosci po obu stronach zakonczone listwa – walkiem, tak by mozna je bylo zwijac i rozwijac jak mape.
Dzieki temu prace swoje, nawet te wykonane w najwiekszej skali artystka moze przewozic z miejsca na miejsce. A podrózuje sporo. W swoim artystycznym dossier ma wiele wystaw indywidualnych w róznych krajach swiata.
Metafizyczny charakter, symbolizm i uniwersalnosc tematu wyraznie zainspirowanego przez nature fascynuje widzów zarówno na jednej jak i drugiej pólkuli swiata.
Artystka pokazuje w swoich obrazach to, co dzieje sie w górze, na niebie. Nie jest to lazurowe, blekitne niebo. O, nie. Tutaj czernie i szarosci rozjasniane gdzieniegdzie smuga swiatla wydostajacego sie z jakiejs szczeliny, pekniecia czy rozdarcia, klebia sie, walcza ze soba, ukladaja sie w zwoje ciezkich olowianych chmur gnanych gdzies wiatrem.
To przyroda przeciwstawia sie niszczacej ingerencji czlowieka w ziemska atmosfere.
Dymy, gazy, pary, radioaktywny pyl (prawie jak z elektrowni w Czarnobylu) antyekologiczne osrodki przemyslowe, skazenia, zatrucia, wybuchy nuklearne.
Od tego zalezy nasze „byc”. Tutaj, na ziemskiej planecie.
Olówkiem na papierze, nieslychanie dramatycznie, oddaje artystka owa grozbe czyhajacego na nas niebezpieczenstwa i swój protest. Juz niektore tytuly cyklów prac i wystaw mówia za siebie: „NIE”, „Pochmurne Pejzaze”, „Burzliwe Czasy”, „Habitat”. Takze „Humankind-Earthkind” w USA i „Generation-Regeneration” w Izraelu, to tytuly prezentacji o charakterze multimedialnym zrealizowanych wraz z Rickiem VanMatre, amerykanskim kompozytorem i muzykiem jazzowym.
Mozna powiedziec: tematyka publicystyczna. Te intensywne czernie i srebrzystosci przecinane swiatlem dajacym refleksy mozna odczytac nie tylko jako chmure atomowa, grzyb nuklearny, lecz tez jako zwykly, nasycony liryzmem kawalek obloku, na który czasem z czuloscia spogladamy. A moze to byc tez komunikacja czysto artystyczna, po prostu: bardzo piekny znak plastyczny.
Ale dla mnie twórczosc Anny Socha VanMatre jest przede wszystkim opowiescia o nieustajacej walce, jaka toczy sie miedzy silami ciemnosci i swiatlosci. Opowiescia o zmaganiach dobra ze zlem we wspólczesnym swiecie i w nas samych.
Pamietam, ze gdy po raz pierwszy zobaczylam te obrazy wydaly mi sie jakos dziwnie znajome. Wkrótce zrozumialam: to ten klimat pelen mrocznego niepokoju siegajacego chwilami gdzies az dna ludzkiej duszy jest mi znajomy z twórczosci Dostojewskiego. Jakze podobna wrazliwosc odczuwania i przezywania swiata. Tam wyrazona piórem na papierze, tu grafitem, takze na papierze. Tylko, ze u Anny Socha owa mrocznosc nie wynika z przeznaczenia. Artystka z mroku za pomoca swiatla wyprowadza najrozmaitsze rzeczy pokazujac jak wielka, jak fundamentalna role odgrywa swiatlo. Wlasnie ono nadaje jej obrazom iluzje trójwymiarowosci . Dzieki niemu widzimy przestrzen. To w znaczeniu plastycznym. Ale nie tylko, bo swiatlo funkcjonuje tu przede wszystkim w znaczeniu filozoficznym. A nawet powiedzialabym: mistycznym. Jest symbolem nadziei, symbolem wyprowadzania nas z mroku do swiatlosci, symbolem odrodzenia i ciaglego odradzania sie zycia z popiolów. Jak mityczny ptak egipski, Feniks. I ta nadzieja stanowi przeslanie calej twórczosci Anny Heleny Socha.
Takze tej najnowszej prezentowanej ostatnio w Jerozolimie. Takim wlasnie tytulem „Nadzieja w Blekicie” opatrzyla artystka swoja jerozolimska wystawe, która otwiera nowy etap w jej twórczych poszukiwaniach.
Kolor to nowy element w wypowiedzi artystycznej. Dotad artystka poruszala sie w czerni i szarosciach rozjasnianych smugami swiatla. Teraz tytulowa praca „Nadzieja w Blekicie” wykonana zostala z uzyciem koloru. Poetycki jezyk obrazowania swiata i wyrazania przezyc pozostaje ten sam. Wzbogaceniu ulega forma i tresc wypowiedzi. Zastosowanie trójwymiarowej – reliefowej formy rysunków poszerza tematyke i nadaje nowe sensy znaczeniowe tej twórczosci.
Powstala rzecz o charakterze teatralnym. Cos z pogranicza scenografii i instalacji. Instalacji, która jest pomyslana jako forma przestrzenna stwarzajaca odbiorcy iluzje przebywania zarazem w dwóch róznych rzeczywistosciach: nierealnej, wykreowanej i tej prawdziwej, obiektywnie istniejacej. Zupelnie jak w teatrze, gdzie dwa rózne swiaty: rzeczywistosc sceniczna, czyli aktora, rzeczywistosc wykreowana, miesza sie z rzeczywistoscia widza, czyli ta prawdziwa, obiektywnie istniejaca. Zachodzi wówczas interakcja pomiedzy scena i widownia. Podobnie dzieje sie u Anny Socha VanMatre.
Ale ta ogromna sila oddzialywania na odbiorce bierze sie przede wszystkim z tego, co znajdujemy w obrazach artystki: piekno, madrosc, ból, cierpienie, radosc, strach, milosc…
Wszystko to, co sklada sie na tresc zycia, co stanowi jego istote. Pewnie dlatego sztuka ta tak bardzo pobudza nas emocjonalnie i intelektualnie, syci nasza wrazliwosc estetyczna i rozbudza nasza ciekawosc. Ale zeby to wszystko opowiedziec, wyrazic artystycznie trzeba samemu doswiadczac ustawicznego niepokoju duszy. I tak wlasnie postrzegam Anne. Artystke wrazliwa, nieustannie poszukujaca, twórcza, nienasycona…
Temida Stankiewicz-Podhorecka
Publicystka, krytyk teatralny , 1997